BCCCAP00000000000000000000759

· tykałem się bardzo często, chociaż byłem wówczas mężczyzną młodym i silnym. Spocony i dyszący u– trzymywałem się wciąż na ich wysokości: nie chcia– łem nic stracić z tego cudownego wchodzenia ·na wzniesienie. .Kiedy dotarły na szczyt, upadły na ko– lana przed jedną z pinii, jakby ktoś postawił je tam delikatnie. Pozostały na kolanach dość długo, mod– ląc się, rozmawiając, uśmiechając się ... Trudno było uchwycić to; o czym mówiły, z wyjątkiem kilku ode- .twanych srów. W czasie spędzonym przy piniach moglem sobie lepiej uświadomić, jak niezwykły był śmiech dziewczynek w czasie ekstazy. Śmiały się z całej swej duszy. Nie miało to nic wspólnego z tym, co nazywamy czasem: «śmiać się od ucha do ucha». Wydawało się, że przepełnia je wewnętrzna radość. Sądzę, że były napełnione szczęśliwością, jakiej nie znamy... Zejście ze wzgórza piniowego przebiegało mniej więcej tak samo jak wejście i wszystko zakoń­ czyło się przed drzwiami kościoła. Kiedy dziewczy– nki oprzytomniały, mogłem bez trudu stwierdzić, że nic sobie nie złamały, nie miały żadnych zranień ani na nogach, ani na kolanach, chociaż wiele razy upa– dały nagle na kolana na kamieniste podłoże «Calle– ja». Jeśli me był to cud, niech spróbują mi to wyjaś­ nić najmądrzejsi. Zaskoczył mnie również fakt, że •dziewczynki - po biegu, który nas wszystkich nadzwyczaj wyczer– pał - nie odczuwały ani zmęczenia; ani ociężałości: tak jakby nic się nie stało. Nie zdawały sobie sprawy z tego, co działo się wokół nich. Miały wrażenie, że pozostawaiy cały czas na miejscu i że ekstaza tiwała - 47 -

RkJQdWJsaXNoZXIy NDA3MTIz